Kill or die!
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Komisariat policji

Go down 
AutorWiadomość
Mistrz Gry
Admin
Mistrz Gry



Komisariat policji Empty
PisanieTemat: Komisariat policji   Komisariat policji EmptyPią Paź 04, 2013 7:42 am

Komisariat policji 2513222877_c4782168bc_b
Dwupiętrowy budynek policji, zbudowany z czerwonej cegły jest zamknięty na cztery spusty. Policjanci tu pracujący nie dali sobie rady ze sztywnymi. Wypuścili więźniów, wzięli nieco broni i uciekli ze swoimi rodzinami.
Powrót do góry Go down
https://kill-or-die.forumpolish.com
Mistrz Gry
Admin
Mistrz Gry



Komisariat policji Empty
PisanieTemat: Re: Komisariat policji   Komisariat policji EmptyPią Lut 28, 2014 11:18 am

Samirah:

-Dam.
Odpowiedziała pewnie, choć w głębi duszy wcale nie była tego taka pewna. Z drugiej jednak strony potrzebowała samotności. Potrzebowała ciszy czterech ścian, bała się bowiem, że nim dojdzie do kresu końca piaskowej drogi, nie będzie nad sobą zapanować i uczyni coś, przez co odwróci się od niej już na zawsze.
-Dam na pewno, zobaczymy się po spotkaniu Bastionu - odparła i obdarzyła go bladym uśmiechem, szczerym i niedemonicznym. Nie uśmiechała się tak jak zawsze. W tym wygięciu ust było coś nowego, ledwie dostrzegalnego.
Położyła dłoń na jego policzku i wymamrotała słowo pożegnania. Wymknęła się niechętnie jego ramionom i odeszła chwiejnym krokiem.

Rady jednak nie dała. Z każdym dniem czuła się coraz gorzej, a gdy przybyła na spotkanie Bastionu z ledwością kontrolowała własne słowa. Demon raz na to pozwalał, raz nie. Nikt nie dostrzegł w niej walki, a jedynie pojebaną, chorą sukę, która skoczyła na szamana i warczała na samicę swego brata, płonąc z zazdrości.
Później było już tylko gorzej. Włosy wciąż wypadały, a odór trupa i siarki przybierał na sile. Przestała wychodzić z własnej chaty, wyglądała bowiem tak, jakby wstała z grobu. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Skóra wilczycy poszarzała, straciła swą miękkość i nabrała trupich plam.
Nie chciała spać. W snach bowiem widziala bowiem własne rozkładające się szczenięta, które nosiła pod sercem. Topiły się w jej brzuchu, nim przyszły na świat i roztapiały w bezkształtną maź. Mówił do niej Tabris, a jego głos był dla jej uszu bolesny. Zabij go. Zabij tego, którego kochasz. Zabij tego, kto jest Ci najbliższy, a ocalisz swą duszę i ciało... Ofiara za ofiarę.
Myśli o tym nie dawały jej spokoju. Czy kochała? A czym była miłość? Nie wiedziała. Nigdy dotąd nie czuła. Nie czuła do momentu, gdy życie, to prawdziwe, zamieszkało pod jej sercem. Jeśli dręczący ją niepokój o nie i gotowość do walki można nazwać miłością, to czuła jej maleńką namiastkę. Czuła to po raz pierwszy, lecz to było silne. I dlatego nie potrafiła ich oddać za siebie. Po raz pierwszy w życiu nie rzucała się z paniką do ratowania samej siebie, po raz pierwszy... chciała się poświęcić. Tylko jak je uratować, jeśli wciąż nosiła je w sobie?
To ją dręczyło, męczyło i nie dawało spokoju. Czuła się coraz gorzej, a demon robił z nią co chciał. Jej własnymi dłońmi chwycił sztylet i ranił nadgarstki. A gdy usłyszała kroki, nadszedł kres.
Pojawiła się krew i była wszędzie. Shaira krwawiła z łona, nosa, uszu, ust, a nawet oczodołów. Całą ją pokrył szkarłat posoki i niemoc zamknęła w objęciu. Siły witalne uchodziły z niej z każdym oddechem, lecz ona walczyła. Walczyła o jeszcze trochę czasu.


Sayir:

Sayir dobrze zdawał sobie sprawę z tego, co działo się z Samirah. Dlatego nie reagował na jej zachowanie w Azylu na żaden sposób, prócz zakończenia tych szczeniackich prób okazania do kogo należy. Wiedział gdzie ją znajdzie i właśnie w tę stronę kroczył. Nie wiedział tylko co zastanie, bo Shaira już wydawała mu się wrakiem tego, czym była niegdyś.
- Shaira! - Jego głos był mocny i zdecydowany, gdy załomotał w drzwi, nie mając zamiaru czekać na jej odpowiedź. Gdyby drzwi okazały się zamknięte, w zamiarze miał użyć siły, byle dostać się do siostry. W uszach wciąż dźwięczały mu słowa Rhony, gdy przekroczył próg chaty, wyczuwając smród zniszczenia i zgnilizny. Przeczesał wzrokiem izbę, by odnaleźć Samirah. Wiedział co musi zrobić, a ta pewność wręcz pochłaniała całą aurę bijącą od lykanina.
- Nadszedł czas. - Był jej coś winien, on. Nie kto inny. Od niego zaczęło się zniewolenie samicy, na nim też miało się skończyć. Był gotów poświęcić wiele. Był gotów zatargać ją we własnych ramionach tam, gdzie wskaże mu drogę.

Samirah:
Nie była w stanie podnieść się z drewnianej podłogi, na której leżała w rosnącej kałuży krwi. Tak bardzo chciała wstać i otworzyć drzwi bratu, powiedzieć Chcę iść z Tobą, lecz nie mogła. Ledwie obróciła głowę, aby na jego spojrzeć, a z zielonych oczu popłynęły łzy, mieszając się z krwią. Ciężkie powietrze sprawiało, że oddychała z trudem. Zgnilizna i zniszczenie kradły jej powietrze.
-Uratuj je, błagam - zaszlochała Shaira, unosząc dłoń w jego stronę -Ja już nigdy nic, nigdy Sayir, tylko je uratuj.
Próbowała się podeprzeć na łokciu, lecz poślizgnęła się na własnej krwi i znów upadła na plecy. Musiał ją stamtąd wynieść, czym prędzej, bo oto nadchodził jej kres, zbliżała się do krawędzi ostatecznej, lecz czy runie w przepaść nicości? Istniała jeszcze szansa, że nie.
Myśli stawały się coraz badzie natarczywe, a Samirah niemal przestała kontaktować. Patrzyła w przestrzeń, a jej oczy wydawały się nieprzytomne. A uszy ranił złowieszczy, potworny śmiech. Dudnił w łowie kobiety niczym wojenne bębny.
Musisz oddać to, co kochasz najbardziej. Co częścią jest ciebie.
Ból sparaliżował jej ciało, a gdy próbowała poruszyć ręką, paznokcie odeszły od palców, spadając w kałużę kwi. Gniła żyjąc, a Tabis się śmiał i milczał, gdy w duchu pytała.
Ofiara musi być spełniona. Taka jak cena za oglądanie Otchłani...


Sayir:

Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności panujących w chacie zamarł na jeden krótki moment. Mogłoby się wydawać, że cokolwiek się wydarzy, Sayira to nie zaskoczy. I tak było chyba tym razem, gdyż cień niedowierzania zastąpiła zaciętość, malująca się na tym twardym pysku południowca. Nie musiał czekać na jej słowa, by dostrzec Samirah w kałuży jej własnej krwi. Widywał niecodzienne obrazy, jednak ten wydawał się być urojony.
Sayir niemal biegiem ruszył do siostry, klękając na jednym kolanie. Dobrze wiedział o co prosi Shaira, lecz niemal namacalnie czuł, że to niemożliwe. Milczał jednak. Nie czekał na nic, sięgając po futro, które nosiła zimą i okrył jej ciało. Dla szczeniaków nie było ratunku, jednak dla niej wciąż widział szansę. I jeśli miał wybierać, chciał chronić właśnie ją, dopiero teraz zrozumiawszy czym jest prawdziwe braterstwo.
Nie czuł mdłości, gdyż ten widok był jednym z wielu. Czuł jedynie narastający i rozsadzający żyły gniew toczący się we krwi. Nie było tu miejsca na czułość, gdy wsunął jedną rękę pod jej kolana, drugą objął jej plecy i bez większego wysiłku podniósł ją z podłogi. Zawsze była drobniejsza od niego i dźwigał ją niejednokrotnie. Teraz pomimo szczeniaków wychudła w jego oczach.
- Nie waż mi się umrzeć na rękach, kurwa. - Warknął, nawet teraz zachowując pozę spokoju, dociskając jej gnijące ciało do swojej piersi, otoczonej ciepłą kurtą. Miecze zakołysały się na jego plecach, gdy ruszył w stronę drzwi i zatrzasnął je stopą. Wiedział, że niewiele wyciągnie z Shairy, postawił więc na informacje dotyczące pobytu demagoga, które zdobył za pomocą złota. Nawet mróz nie mógł wyzbyć ciała Sam smrodu zgnilizny, który drażnił wilczego, jednak parł naprzód. Pot perlił się na jego czole i spływał strużkami po plecach, gdy dostrzegł pierwsze zabudowania Ageru. Zmęczenie dościgało jego natężone mięśnie, rąk niemal już nie czuł. Jedno co go napędzało to chęć dotarcia do Ageru nim będzie za późno, zmuszał się więc do dalszego marszu.
[...]
Gdy dotarli do tawerny, o której wspomniał Bors nie zwolnił, a przyspieszył, łomocząc w drzwi. Żyła na skroni pulsowała mu dziko, a gęba nie wyglądała na usatysfakcjonowaną. Gdy ktoś zechciał otworzyć przed nim wrota, czego sam nie mógł zrobić z ciężarem na rękach, przestąpił kilka kroków naprzód, docierając do szynkwasu.
- Szukam Amona. - Głos wydobywający się z gardła był chrapliwy i niewyraźny, acz wciąż nacechowany pewnością siebie i zdecydowaniem.


Amon:

Nikt w tawernie Amona nie znał. Sam wampir bowiem przybywając gdziekolwiek z wizytą, nigdy swej tożsamości nie ujawniał. Bo i po co miał to czynić skoro i tak nikt nie kojarzył jego mordy? Nikt o nim nie słyszał, bo skrzętnie się ukrywał. Jak na wiekową jednostkę przystało. Może właśnie dzięki temu jeszcze funkcjonował. Żył i starał się trwać na padole postapokaliptycznym.

Siedząc w wynajmowanym pokoju na piętrze oberży, usłyszał nagle swe imię. Ktoś go poszukiwał. Ton głosu był twardy, szorstki i zdeterminowany. Poza tym w powietrzu unosiła się słaba woń zgnilizny i siarki. Wyczuwając te symptomy, nieśmiertelny postanowił zejść na dół i na własne oczy ujrzeć kto zapuścił się aż do gwarnej karczmy w środku nocy aby odnaleźć jego personę. Klątwa? Demon? Opętanie? Na to wyglądało choć musiał się upewnić.

Ubrany w skórzane spodnie, czarną koszulę i szeroki pas za który wetknięty miał zakrzywiany kord, zszedł po schodach lustrując uważnie stojącego przy kontuarze Wilczego. Z niewiastą na rękach. W opłakanym stanie. Znał skądś tę twarz... Przypominał sobie. Przecie jeszcze niedawno tryskała życiem i energią pragnąc zawojować światem. Tabris. To jego wyczuwał w Lykance. Pierdolonego księcia egoizmu i egocentryzmu.

Amon bez słowa podszedł do Sayira i położył dłoń na jego ramieniu. Gestem tym zaprosił go do swego pokoju. Tam o wszystkim musieli rozmawiać, nie w tej tłocznej zahukanej norze. Musieli być w miarę dyskretni.
- Domyślam się po co tu przybyłeś. - powiedział nagle ryglując za nimi drzwi kiedy wkroczyli do przytulnego, tymczasowego lokum na piętrze.
- Połóż ją na sienniku. - wampir zlustrował wpierw pobieżnie stan, w jakim znajdowała się Samirah. Dramatyczny. Na pierwszy rzut oka nie pozostawiający żadnych złudzeń. - Dlaczego tak długo zwlekaliście? - kolejne pytanie. Ślepia czarnoksiężnika sondowały uszkodzenia ciała Lykanki. I tego fizycznego, jak i nienamacalnego w postaci gnijącej weń duszy.
- Czy ona zaszła w ciąże podczas opętania czy wcześniej? - zerknął na Sayira. Widocznie tylko on w tym momencie w stanie był trzeźwo myśleć.


Samirah:

Cała podróż na rękach Sayira była dla Shairy gorszym koszmarem, niźli mógł sobie wyobrazić. Nie mówiła nic, lecz z pomiędzy jej warg wydobywały się jęli boleści. Czuła się tak, jakby jednocześnie płonęła na stosie i wbijano w nią miliony sztyletów, a wszystkle rany posypywano solą. Oczy miała otwarte szeroko, patrzące w przestrzeń nieprzytomnie i przerażające.
Gdy znaleźli się w karczmie, nawet tego nie zauważyła. Dopiero, gdy Sayir kładł ją na siennik, krzyknęła z bólu żałośnie.


Sayir:


W Sayirze narastał gniew jeszcze większy niż ten, który był motorem napędowym jego wędrówki. Oczy pociemniały mu wyraźnie i nie znać było po nich tego charakterystycznego koloru trunku, który uwielbiał. Palce zadrżały mu z wściekłości, zrodzonej z braku nieśmiertelnego, o którym nikt nie słyszał. Smród zgnilizny ściskał mu gardło i chyba tylko dlatego nie wyczuł charakterystycznej woni wampira. Gdy na jego ramieniu spoczęła dłoń odwrócił łeb, unosząc górną wargę warcząc cicho. Nie wiedział jak wygląda Amon, lecz instynkt podpowiadał mu, że to musi być on.
Podążył za nim na górę, kładąc ją w wyznaczonym miejscu i zsuwając z jej ciała futro, które wcześniej chronić ją miało przed mrozem. Odsunął się na krok, czując ulgę mięśni, które jęknęły oswobodzone z ciężaru. Zarejestrował zamknięcie drzwi, by w końcu zogniskować spojrzenie na wampirze.
- Dlaczego Ty jej na to pozwoliłeś? - Skontrował, nie chcąc odpowiadać na jego pytanie. Dlaczego? No właśnie, bo wciąż były sprawy ważniejsze. Wciąż coś zajmowało jego umysł. Nie zamierzał jednak rozmawiać o tym z nieśmiertelnym, z nikim. Był po części winny temu, co się zdarzyło. Nie mógł powstrzymać wściekłości, która przetaczała się przez żyły, dając upust w zaciśniętych pięściach i wyostrzonej twarzy.
- Wcześniej. - Mimo epatującego każdą możliwym nerwem gniewu, ton jego głosu był spokojny, tak samo pewny jak wcześniej. Nie szczekał jak byle kundel, wiedząc iż to nie pomoże nikomu. A sam uważał się za inteligentnego skurwysyna.
- Możesz jej pomóc? - Zapytał niemal natychmiast. Spodziewał się też, że w żadnym wypadku to doświadczenie nie będzie łatwe ani przyjemne. Dla żadnego z nich.


Amon:

- A czy ja jestem kurwa jej niańką czy piastunką by zakazywać jej czegokolwiek? Pewien być możesz, że ją ostrzegałem. Chciała władzy i poklasku licząc się z konsekwencjami. Więc teraz ma. - ostatnie zdanie wypowiedział ciszej. Westchnął i zbliżył się do posłania by uważniej ocenić ropnie i stan zgnilizny. Nie dotykał jej. Zdawał sobie bowiem sprawę, że Lykanka jest teraz w okresie "nieczystości". Mogła więc zarażać swymi przypadłościami każdego z kim tylko miała kontakt. Szczególnie zaś na te symptomy wrażliwe były pijawki.
- Jest w niej Tabris. - uciął tylko spoglądając uważnie na Wilczego. Ślepia Nieśmiertelnego przybrały złotą barwę. Musiał wybudzić larvę co by większe szanse mieć podczas ewentualnej konfrontacji z demonicznym bytem.
- To skurwiel. Zagnieżdża się głównie w egocentrykach i egoistach. Mackami sięga duszy popychając ofiarę w sidła realnych zagrożeń. Najpierw posyła złoto, siłę, zaszczyty a później uderza niespodziewanie czyniąc to, co właśnie widzisz. - wskazał ruchem głowy na Samirah. Myślał. Analizował. Zastanawiał się co uczynić, by nie podkurwić demona jeszcze bardziej.
- Jeśli wcześniej zaszła w ciążę, możesz być pewien że nie są to szczenięta Tabrisa. Nie ma w nich jego cząstki ani krwi. Choć może się tak wydawać... - szepnął mrużąc powieki. Słyszał go. Słyszał słowa i dziwaczne szmery. Tabris nawoływał i śmiał się niczym triumfator.
- Czy miała jakieś wizje? Czy on czegoś od niej żądał? - zapytał nagle. Czy zdoła pomóc opętanej? To się dopiero okaże. Wszystko zależeć będzie od ich spójnej współpracy. Szczerości i oddaniu misji.


Sayir:

Gdyby tylko mógł rozniósłby tę cholerną budę i obrócił ją w pył. Wszystkie negatywne emocje narastały w nim z mocą burzy piaskowej. Potrafił maskować wszelkie emocje, choć teraz te umiejętności nie zdały egzaminu. Jedno na co miał prawdziwie ochotę to przypierdolić nieśmiertelnemu w pysk, przed czym pohamował się ostatkiem sił, bo palce samoczynnie układały się w pięści. Żyły igrały pod jego skórą, uwypuklając się, przetaczając w wartkim tempie krew.
- Ma to, coś jej dał. - Wcześniej spokojny ton przetoczył się w warkot, którego nie potrafił powstrzymać. Nie słyszał imienia demona po raz pierwszy. Pamiętał list, pamiętał skrzynkę złota, o których wspominał Amon i widział wszystko to oczami wspomnień, w których brał udział. Nie zdziwił się więc na brzmienie miana tej istoty, choć oczy przybrały barwę mahoniu, co oznaczało przede wszystkim jedno - to samo, o czym wspomniał Amon: egoizm i egocentryzm, który nawet w tej chwili przemawiał przez lykanina. Kurewsko mocno pragnął wyzwolić ją od demona kosztem tego, czego tak pragnęła, co tak.. umiłowała, nie zważając na późniejszy stan jej duszy. Kosztem szczeniąt, które dla niego znaczyły tak niewiele, a dla niej były wszystkim.
- Wiem o tym, widziałem to. - Warkot nasilił się, choć zdawało mu się, że mimo wszystko Amon działa.. w dobrej wierze.
- Nie są jego. Są moje. - Odparł z tą samą butą, patrząc na Samirah. Gdy padło pytanie Amona, przeniósł na niego wzrok.
- Szczeniaka. Chce go mieć. - W jego głosie nie było wahania, gdy wypowiadał te słowa, ze wzrokiem utkwionym w oczach Amona. Chciał spłacić dług, który u niej zaciągnął, nie bacząc na konsekwencje. Szczeniak, nawet z jego krwi, nie był wysoką ceną za jej życie, nie dla Sayira.


Amon:

- Jak się zaraz nie uspokoisz to cię stąd wypierdolę. - rzekł spokojnie. Jak gdyby nigdy nic. A dlaczego był w owej chwili takim oceanem ciszy i kurewnego wręcz spokoju? Bo właśnie tego nienawidził demon. Opanowania.
- Karmisz go tylko negatywnymi emocjami. Sprawiasz, że rośnie w siłę. Warczysz i fukasz zamiast stulić pysk i beznamiętnie odpowiadać na proste pytania. Nie mamy wiele czasu więc oszczędzaj energię. Jeszcze Ci się przyda. Kto wie, czego zażąda Tabris. - wlepił złociste ślepia w twarz Lykanina upominając go dosadnie. I tak, mogli się pobić, sprzeczać rozpierdolić ale co by z tego wynikło? Tak na prawdę - gówno.
- Szczeniaka... - zamyślił się. Odciągnął Wilczego na bok. Tak, by Samirah nie słyszała jego słów. A przede wszystkim zaś by nie wyczuł intencji Amona rozsierdzony demon.
- One nigdy nie chcą tego co mówią. Myśl logicznie. - syknął prawie niedosłyszalnie. Wierzył w to, że Sayir posiada dobry słuch.
- To władca egoizmu i egocentryzmu więc wojna jest na zupełnie innej płaszczyźnie. Może właśnie wszystkie dolegliwości postępują bo to ty karmisz go sobą. Tym zasranym mahoniem. - dodał uszczypliwie. Nie mógł się powstrzymać, a chcąc nie chcąc widział aurę Wilczego.
- Myśl logicznie... - Amon powtórzył nieco ciszej. Wpatrywał się w opętaną przeczuwając czego tak na prawdę żąda eteryczny popapraniec.


Sayir:

W pierwszej chwili gniew urósł do niebotycznych rozmiarów, lecz gdy Amon rozjaśnił mu postrzeganie na byt, o którym nie miał pojęcia, zmusił się do tego, by rozluźnić mięśnie. Nie odpowiedział, bo nie było na co. Ale jak do kurwy nędzy miał ochłonąć, kiedy zamiast postępować, cofali się?
Ze wzrokiem wbitym w Shairę, postąpił za Amone kilka kroków w bok, w końcu na niego spojrzawszy. Zogniskował wzrok na jego ślepiach, próbując zrzucić z siebie ciężar nabrzmiałych emocji. Jedyną zaletą tego stanu były nadzwyczaj wyostrzone zmysły, toteż bez trudu wychwycił słowa nieśmiertelnego.
- Co mam zrobić? Mam ją zostawić? Czy może podać mu się na tacy jak dobry posiłek i zaprosić go do swego ciała, bo ona go znudziła? Tego chce? - Zapytał podobnie jak Amon ledwo dosłyszalnie, zaciskając zęby. Nie pojmował obcych bytów, nie rozumiał ich istnienia i wcale nie chciał pojmować. W tej sytuacji trudno mu było znaleźć rozwiązanie, które podsuwał mu Amon. Jego tok rozumowania daleki był od logiki, gdy widział jak Shaira rozkłada się na jego oczach, z jego winy.


Samirah:
Podczas gdy Amon zaciągnął Sayira na bok, wilczyca trwała w bezruchu, leżąc na plecach. Posoka spływała po strupiałej skórze, a jęki boleści umilkły. Dotychczas szeroko otwarte oczy zamknęły się. Ciężkie powieki opadly, a jej oddech stał się krótki i płytki, jakby charczący. Shaira straciła przytomność, odpływając w stronę piekła własnej świadomości.



Amon:


- Myśl logicznie.- wręcz ponaglał go widząc, że Wilczy nie radzi sobie z zaistniałą sytuacją. - Tabris to demon egoizmu. Skoro zażądał szczeniaka to... myślisz, że sam podłożyłby sobie kłody pod nogi pozwalając od tak pożegnać i pozamiatać bez żadnych konsekwencji? - pytał patrząc raz na Samirah, raz na wściekłego Sayira.
- To ona musi zadecydować. - szepnął.
- Musi zadecydować kogo ma oddać. Musi wpierw dowiedzieć się sama w sobie, czy zwycięży egoizm czy też poświęcenie... - mówiąc to, wolnym krokiem zbliżył się do siennika. Przygotowany był na wszelkie ataki ze strony opętanej.
- Zwiąż jej nadgarstki. I kostki u nóg, co by nie kopała. Zaraz Tabris się wkurwi, gwarantuję Ci to. - dodał pochylając się nad Lykanką. Cuchnęła nie tylko zgnilizną ale również siarką i mieszaniną dziwacznych ziół. A także poniekąd spalenizną.
- Kogo kocha najbardziej? Siebie, ciebie czy szczeniaka? - Amon zapytał wprost. Jak na razie nie chciał jednak wyjawiać Wilczemu o co dokładnie chodzi w tej całej popapranej sytuacji.


Sayir:

Krew w skroni pulsowała donośnie, wywołując ból rozsadzający czaszkę. Myśli przetaczały się wartko przez umysł Sayira, kiedy Amon rozjaśnił mu sytuację, która w tej chwili wydawała mu się bez wyjścia. Ona nie potrafiła zadecydować, tak też sądził Sayir. Była zbyt chwiejna, by móc zrobić cokolwiek. Zbyt niezrównoważona.
- Poświęcenie. - Powtórzył bezgłośnie i spojrzał na Samirah, która zdawała się być duchem daleko stąd. Czy była zdolna do poświęcenia? Nie ufaj. W głowie dudnił mu głos Rhony, gdy zadecydował. Przeszedł przez pokój, dołączając do Amona i sięgnął do pasa, rozpinając go i odrzucając na bok sztylet. Przywiązał jej ręce mocno do wezgłowia łóżka, którego ramę wypełniał siennik. Zrzucił z ramion pasy z mieczami i ściągnął kurtkę, a zaraz po niej koszulę i rękawy oplótł na jej kostkach unieruchamiając je. Dopiero teraz odpowiedział Amonowi.
- Szczeniaka. Odda za niego wszystko. - Powiedział pewnym głosem, stając u boku nieśmiertelnego. Widział to w jej ruchach, kiedy dotykała swój brzuch, słyszał w tonie jej głosu, gdy błagała go by uratował właśnie dziecko. A on postępował wbrew jej woli.


Samirah:

Gdy ją związywali przypominała szmacianą lalkę, nie czując i nie reagując. Nie mieli nawet pojęcia jakich doświadczała tortrur, nie wiedząc, czy to jawa, czy sen. Wszystko działo się wyłącznie w jej włansej głowie.
Lecz gdy skrępowane nadgarstki i kostki opadły na siennik, usta Shairy rozchyliły się bezwiednie. I od tego się zaczęło. Ciche, zwłowieszcze klekotanie wydobywał się z pomiędzy jej warg. Zwierzęcy odgłos, o stokroć bardziej przerażający i nie mający prawa wychodzić z jej ust.


Amon:
Amon skinął głową ufając słowom Sayira. A jednak ofiara czysta. Dziewicza, którą uwielbiali bogowie jak i przeciwne im demony. Wampir widząc, że z kobietą coraz gorzej, sprawdził czy wiązania nie "puszczą" w razie komplikacji.
- Kiedy opuszczała Enklawę, miała przy sobie kamień. Czarny, z runą. Wiesz gdzie on może być? Jest mi potrzebny. - Nieśmiertelny podwinął rękawy od koszuli. Na jego obu przedramionach, po wewnętrznej stronie widniały okultystyczne symbole. Znaki hieroglificzne i apotropaiczne. Coś, czego siły demoniczne brzydziły się lub panicznie lękały. Tak zwane klucze "Otchłani".
- Połóż jej dłoń na czole. I uważaj by się nie udusiła własnym językiem. - wampir ostrożnie obszedł leże dookoła. I zmawiał po cichu znane tylko sobie mistyczne inkantacje. Fragmenty starożytnej księgi Umarłych traktujące o wypędzeniu duchów z niewinnej ofiary. Samirah krzyczała, jęczała, zawodziła, syczała i płakała na przemian. Wierzgała nogami próbując kopać Sayira i egzorcyzmującego.
- Módł się tylko by gospodarz tego nie usłyszał. - Amon rzucił Wilczemu przelotne spojrzenie kontynuując swe "modły".


Sayir:

Wreszcie przeszli do konkretnego działania, o które zabiegał Sayir. Wyglądała jeszcze gorzej niż przed momentem, o ile to było w ogóle możliwe. Słyszał jej chrapliwy oddech i tylko on podpowiedział mu, że Samirah wciąż jeszcze żyje.
- Musi mieć go przy sobie, w spodniach, w futrze, gdziekolwiek. - Odpowiedział, nie będąc do końca o tym przekonanym. Uklęknął przy sienniku, tuż obok głowy Shairy i tak jak nakazał Amon ułożył palce na jej czole, na wszelki wypadek drugą dłoń ułożył na jej piersi, nie dając jej możliwości podniesienia ciała, choć jego siła w konfrontacji z demoniczną siłą mogła być krucha, zbyt krucha. Nie ufaj. Powiódł wzrokiem za Amonem, gdy zaczął wypowiadać nieznane mu słowa. Jaki miał w tym interes by im pomagać?
Docisnął dłonią ciało Shairy do siennika, naprężając wszystkie mięśnie, nie zamierzając dać się zwieść jej płaczowi. Mięśnie na jego gębie stężały, a oczy wwiercały się w twarz siostry, która wierzgała mimo wiązań.
- Oby. - Zacisnął szczęki i zrobił coś, czego nie robił nigdy. Poprosił Przodków o łaskę.


Amon:
- Znajdź mi więc ten kamień, przeszukaj ją. - tylko tyle zdołał wypowiedzieć, zanim ciało owładniętej przez demona Samirah, uniosło się z hukiem ku górze. Niczym struna wyprostowane. Lykanka z mocno rozwartymi powiekami wpatrywała się przed siebie. Z rozwartymi ustami i kamiennym, nieludzkim wyrazem twarzy. Amon wiedział już, iż w tym momencie do czynienia ma z Tabrisem. Milczała. Aż w końcu zaśmiała się obłąkańczo i splunęła na mistyka. Amon jednak nic sobie z tego nie czynił. Znał podobnego typu zachowania i się na nie uodpornił.
- GDZIE ON? - rozbrzmiał głos ponury, chrypilwy, niski. Kobieta wpatrzona w czarnoksiężnika zdawała się być portalem dla owego sługi ciemności. Jak na razie demon nie rozpoznawał Sayira. Jego eteryczny wzrok nie widział w nim zagrożenia.
- GDZIE ZAPŁATA? ROZPRUJ JEJ BRZUCH BO UBIJĘ SUKĘ! - zaśmiała się szczerząc osunięte z dziąseł zęby. Histerycznie.
- Non dabi tibi filium! Qui amat filium. - Amon patrząc prosto w ślepia opętanej, mówił pewnym tonem do chtonicznego rozmówcy. Bezkompromisowo, apodyktycznie.
- Puer iste aut Samirah!!! - demon ryknął a kobieta jęła rzucać się na łożu. Drapała Sayira domagając się 'swego'.
- On chce albo dziecko albo ją. - Amon rzucił ukradkiem do Lykanina nie przerywając kontaktu wzrokowego z Tabrisem. Tęczówki oczu Samirah zaszły czernią.
- Occidere. Mors. Sangui ! - ryczała próbując rwać włosy z głowy.


Sayir:

Sayir sięgnął do jej spodni, przez materiał szukając kamienia, o którym wspomniał Amon. Pierwsza kieszeń była pusta, pod drugą znajdowało się coś wypukłego, po co miał sięgnąć, gdy wyrżnął plecami o podłogę, patrząc na Samirah. Chyba tylko to wydarzenie ocuciło jego przesiąknięty modłami umysł i przywróciło wspomnienie tego dnia, w którym dowiedział się o demonie zamieszkującym ciało Shairy. Dotknęła go, dotknęła kamienia by skupić na sobie gniew Tabrisa. Uwolniła pieczęć i tylko dlatego Sayir nazwał ją głupią suką. Jeśli ktoś miał być egoistą, to właśnie on, nawet nie zamierzając odnaleźć i wyciągnąć tego kamienia gołą ręką.
- Oddaj mu szczeniaka. Zrób to! - Warknął Sayir cicho, podnosząc się znów, by poczuć na swej twarzy ciepło i metaliczny posmak krwi, która strużkami zaczęła spływać po jego skórze. Mimo to starał się ją unieruchomić, chwytając za nadgarstki. Wskazał głową na kieszeń jej spodni.
- Kamień. - Tym gestem chciał wskazać miejsce, w którym znajdował się czarny minerał.


Amon:

Amon sięgnął do kieszeni spodni. Poszperał chwilę szarpiąc materiał chaotycznie. Nie mieli zbyt wiele czasu.
- Przecież wiesz już jak to robić! - nagle Samirah odwróciła się w kierunku Sayira tak, jakby za chwilę miała wykręcić sobie kark. Demon śmiał się lubieżnie oblizując usta. Wilczy mógł rozpoznać w tym zdaniu przesiąknięty jadem głos ich własnego ojca. Śmiech. Gromki cyniczny obłąkańczy rechot.
- Pierdolenie! - demon igrał na całego. W tym samym czasie Amon odszukał kamienia naznaczonego runą. Pośpiesznie wrzucił go do ognia tuż w palenisko płonące w kominku nieopodal.
- Pierdolenie! - niski infernalny głos darł się po pokoju. Kobieta coraz bardziej owładnięta mocą Tabrisa, zatraciła kontrolę nad własnym umysłem.
- Jak oddam mu szczeniaka, ona zginie. - szepnął czarnoksiężnik doskonale rozumiejąc intencje rozbawionego demona. - To jego tania gierka. - dodał próbując ponownie nawiązać kontakt z demonem.
- Albo poświęcisz szczeniaka a Samirah umrze z wycieńczenia gdyż on ją rozpierdoli od środka. Albo poświęcisz Samirah i ocalisz szczeniaka. Albo poświęcisz siebie... i ocalisz ich oboje. - mówiąc to nieustannie patrzał w czarne ślepia opętanej. Czytał w myślach demona. Stety niestety, posiadał taką zdolność.
- Wybieraj. - dopiero teraz Amon uniósł głowę patrząc na Sayira odłączonym wzrokiem.


Sayir:

Cofnął się, słysząc ten głos, śmiech który przedzierał się przez jego umysł raniąc jego jestestwo. On kurwa nie żył, Sayir zabił go własnoręcznie. Dlaczego więc miał się go bać, ten strach zniknął w momencie jego śmierci.
- Skończ. - Warknął wściekle, gdyż głos drążył mu otchłań w głowie. Gdy usłyszał obok siebie Amona, zwrócił na niego swoje dzikie ślepia. Słuchał uważnie możliwości, które przedstawił mu demonolog. Powiedzieć, że ścisnęło go w gardle to kurewsko mało. Patrzył na wyniszczoną twarz Samirah, na jej brzuch, w którym żył szczeniak. Nie ufaj mu. Dźwięczał głos w jego głowie, a Sayir już wiedział, że nie może mieć wszystkiego. Nadszedł dzień, w którym nie mógł nazwać się największym szczęściarzem pod słońcem. Żył każdym dniem, jakby miał być ostatni. Aż w końcu nadszedł, poprzedzony wspomnieniem spojrzenia Rhony i cichymi słowami wrócisz do mnie. Nie miał wrócić. Decyzję podjął w ułamku sekundy. Spłacał dług, uwalniał Shairę i dawał jej możliwość tego, czego sam zaznał. Uczucia bliskości i ciepła, które mogła ofiarować szczeniakowi.
- Ja. Za Shairę i za szczeniaka. - Instynktownie powiódł palcami po bransolecie z rzemienia, jakby chciał się pożegnać z wilczycą, od której podarek dostał i przeniósł spojrzenie na Amona. - To moja decyzja. - Głos miał tak samo pewny jak w momencie, gdy przemawiał do niego po raz pierwszy, choć jego rozedrgana aura mahoniu skurczyła się, a do oczu powróciło złoto piasków pustyni. To jedno mógł ofiarować Samirze, podczas gdy przez całe życie jedynie brał.


Amon:

I nagle wszystko ucichło. Jakby na krótką chwilę czas zatrzymał się w miejscu. Amon słysząc słowa płynące z ust Sayira, pokiwał znacząco głową. W geście zrozumienia i niemego poparcia. Odsunął się od leża na dwa kroki. Skrzyżował ręce na torsie i inwokować ją modlitwę "sacrificium". Donośnym, pewnym siebie głosem. Nieustraszenie rozkazywał demonowi. Co jakiś czas nakreślając w powietrzu niewidzialny znak pentagramu lub kręgu. Samirah w tym czasie zdawała się wybudzać z transu. Jakby odzyskiwała przytomność. Ciałem jej targały drgawki, nieopisane konwulsje.
- Oto śmiałek który w imię miłości najwyższej co zowie się miłosierdziem i łaską, odkupił tę oto niewinną duszę z rąk Otchłani wszelakiej. Niech ten akt poświęcenia spłynie na Ciebie niczym lawa i gorejąca rzeka światła. Napomny pamięci pierwotnych eonów, rozkazuję Ci opuścić służebnicę tej materii i odstąpić ku Infernii! Powołuję na świadków wszystkie duchy kręgów przestrzeni Hekhate co byś prawom nie zaprzeczał i gierek nieczystych nie używał! - Amon wiedział co teraz nastąpi. Spoglądał to na Sayira, to na leżącą Samirah. Ciało Lykanki zaczęło z wolna ozdrawiać. Oznaki strupieszczenia znikały. Jedna po drugiej...

Demon rozsierdzony i wkurwiony pchnął wampirem o przeciwległą ścianę. To samo uczynił z Lykaninem. Przez rozwarte usta wypełzł z ciała opętanej materializując się na krótką chwilę w postać pół eterycznej zjawy.

Komisariat policji 6-1393548220

- Ite, et revertimini ad abyssum - szepnął Nieśmiertelny podnosząc się do pozycji pół leżącej. Rozsierdzony Tabris wyczuł podstęp czarnoksiężnika. Nic jednak nie mógł więcej uczynić. Zaklęcie pętające odesłało jego emanację prosto do wrót czeluści. Tam, skąd przybył. Zapach siarki stawał się coraz to intensywniejszy. A Wilczy... mógł pogratulować sobie jednego. Wygranej.
- Pokonałeś egoizm. Pokonałeś go własną bronią. - Amon zerknął z dumą na Lykanina. Uśmiechnął się półgębkiem. Miał ochotę zapalić blanta.



Sayir

Mimo wszystko nie potrafił w tej chwili myśleć właśnie o Samirah, przywołując w myślach twarz zgoła inną od tej, która wykrzywiona była demonicznym grymasem. Pozostawił siostrze otwartą furtkę do tego, co sam zaznał przez krótki okres swojego życia - prawdziwego, niczym nie zhańbionego szczęścia. Od ucieczki myślami z tego miejsca wyrwała go Samirah, a właściwie jej zachowanie, które nie mogło umknąć uwadze Sayira podobnie jak słowa, które wypowiadał Amon.
- Shaira. - Imię wilczycy padło z jego ust, gdy już chciał się zbliżyć do jej ozdrawiającego ciała, gdy ozwał się łomot i gdy poczuł jak stopy odrywają mu się od ziemi, a plecy uderzają z mocą o ścianę. Przeklął, domyślając się iż to samo stało się z Amonem. Wspierając się na ręce uklęknął w samą porę, by dostrzec jak demon niknie na jego oczach. Nie chciał zrozumieć co się stało, bo oto wyzbył się wszelkiego egoizmu dla kolejnej istoty.
Nim podszedł do Sam, zbliżył się do Amona. Wychowany w tradycjach Siewców nie zważał na różnice rasowe, dopóki te nie zaczynały go drażnić z bliżej nieokreślonych powodów. Położył dłoń na ramieniu nieśmiertelnego, zaciskając na nim palce.
- Jestem Twoim dłużnikiem. - Nienawidził wypowiadać tych słów, tym bardziej w podobnych okolicznościach. Nie lubił długów, bo one oznaczały, że z czymś zalega, że ma niedokończone sprawy. A mimo to mogła to być w przyszłości zapłata za pomoc, której im udzielił. Konfrontując jeszcze przez chwilę z nieśmiertelnym spojrzenia, w końcu odwrócił się i podszedł do siostry.
- Shaira? - Jego głos nie był ani miękki, ani czuły. Nie miał w sobie krztyny uczucia, a jedynie ostrość, którą się charakteryzował.
Powrót do góry Go down
https://kill-or-die.forumpolish.com
 
Komisariat policji
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Kill or die! :: Missisipi :: Long Beach-
Skocz do: